Bałkański weekend w Krakowie

Tak się złożyło, że przedostatni weekend września mogliśmy spędzić w Grodzie Kraka, mieście, które od zawsze było numerem jeden mojej listy miejsc, w których chciałabym zamieszkać. Zatem, jak to się stało, że mieszkam pod Warszawą? Historia jest dość zawiła, ale generalnie związana była z tym, że dostałam się na psychologię na UW, a nie na UJ. Zasadniczo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jednak tęsknota za Krakowem pozostała. Niestety od paru lat zawsze stanowiło ono dla mnie miasto tranzytowe, przez które tylko przemykałam albo bardzo wcześnie rano, albo późno wieczorem, bez możliwości pozostania tam na dłużej. W ten wrześniowy weekend było jednak inaczej, a wszystko za sprawą zaproszenia, jakie otrzymaliśmy od Hotel Ibis Kraków Centrum. Dzięki niemu mogliśmy spędzić dłuższą chwilę w moim ulubionym mieście południowej Polski.

Do Krakowa przybyliśmy w sobotę, koło godziny 11. Całą drogę z Kielc lał deszcz, a kiedy wjechaliśmy do naszego miasta docelowego okazało się, że pogoda wcale nie chce nas rozpieścić promieniami, błękitnym niebem i ciepłem. Szybka analiza sytuacji i zamiast jechać prosto do hotelu, zarządzam, że najpierw musimy odwiedzić Nową Hutę. Akurat w ten weekend trwała tam impreza pt. Zajrzyj do Huty 6, podczas której można było za darmo poznać wiele nowohuckich atrakcji i ciekawostek. Niestety było za późno, by zapisać się na wycieczki z przewodnikiem, ale tak czy inaczej postanowiliśmy zwiedzić tę dzielnicę na własną rękę. Pomocny z tym był oddział MHK na os. Słoneczne 16. Tam, oprócz wystawy „Nowa Huta dla Wolnej Niepodległej”, można było zdobyć darmowe mapki, informatory i książeczki, dzięki którym dużo łatwiejsze było indywidualne zwiedzanie. My dodatkowo wsparliśmy się Geocachingiem, który wyznaczył nieco naszą marszrutę. Zajrzeliśmy zatem na nowohuckie łąki, do dawnego Kina Świt (obecnie jest to dom handlowy), do Teatru Ludowego oraz do tworzącego się właśnie Muzeum PRL w dawnym budynku Kina Światowid. W tym ostatnim miejscu odbywała się wystawa „Kadrowanie PRLu”. Zaprezentowano na niej fotografie dwóch autorów: Henryka Hermanowicza i Jerzego Szota, którzy uwieczniali PRL na dwa różne sposoby. Pierwszy z nich ukazywał radosne oblicze tej epoki, natomiast drugi szarzyznę i czasami brzydotę tego okresu, choć jak podkreślał sam autor „świat wokół był brzydki, ale ludzie piękni i to oni stanowili najważniejszy element jego fotografii”.

Na wystawie w MHK w Nowej Hucie

MHK Nowa Huta

Na osoby, które zapisały się na wycieczkę z przewodnikiem, czekał ten oto uroczy autobus

Nowa Huta autobus

autobus

Świt

świt

Z zalanej deszczem Nowej Huty skierowaliśmy się do centrum, by zameldować się w Hotelu Ibis. Trafiamy tam bez najmniejszego problemu, oczywiście z pomocą nawigacji. Po odbyciu formalności, otrzymujemy karty do naszego pokoju, mapkę i mini przewodnik po Krakowie oraz możliwość zaparkowania na parkingu podziemnym, co w szczególności nas cieszy, gdyż w Kiance mamy schowane rowery i niewskazane by było, żeby stała na zewnątrz. Nasz pokój znajduje się na ostatnim, szóstym piętrze i jak się okazuje, po lekkim wychyleniu przez okno, mamy widok na Wawel, do którego z Hotelu Ibis Centrum (centrum jest tu słowem kluczem) jest jakieś 600m. Po przepakowaniu, wyruszamy na spacer. Niestety przez pogodę nasz plan zwiedzania Krakowa na rowerze kompletnie nie wypalił, choć akurat gdy wyruszamy na spacer przestaje padać.

Widok z hotelowego okna

wawel hotel ibis

W hotelowym pokoju z naszymi zdobycznymi mapkami i folderami

Ibis hotel łóżko

Wzdłuż bulwarów wiślanych docieramy najpierw w okolice Wawelu, któremu tylko machamy na powitanie znad brzegu rzeki i maszerujemy dalej. Przy kładce Ojca Bernatka odbijamy w ulicę Mostową, która wyprowadza nas na Kazimierz. Zasadniczo nie trzeba chyba nikomu mówić, że jest to wyjątkowe miejsce w Krakowie, mające swój specyficzny klimat, przyciągające rozlicznych turystów, chcących zatopić się w jego wąskich i wyjątkowo fotogenicznych uliczkach. My natomiast lądujemy jak większość pewnie spacerowiczów na pl. Nowym, znanym przede wszystkim z zapiekanek. Marek, który od pewnego czasu marudzi, że jest głodny, kupuje zapiekankę serową, która nawet dla niego stanowi potrawę szczelnie wypełniającą żołądek. Niestety nie możemy dłużej zabawić na Kazimierzu, gdyż na 17:15 musimy stawić się na Rynku Głównym. A wszystko dlatego, że postanowiliśmy zwiedzić jego podziemia. Ta turystyczna trasa cieszy się ogromną popularnością, a bilety można wykupić na konkretną godzinę. Jest to o tyle dziwne, że i tak zwiedza się samemu (oczywiście jest opcja wykupienia droższego wariantu z przewodnikiem), ale może chodzi o to, by o określonych porach nie robiło się zbyt tłoczno. Tak czy inaczej miejsce godne polecenia, ale jeśli chcielibyście się czegoś więcej dowiedzieć na temat podziemi, a także historii Krakowa, to lepiej wybrać się tam z przewodnikiem. Ilość eksponatów i informacji, jaką można tam przyswoić jest ogromna, więc my z Markiem czuliśmy się z lekka zagubieni. Jednak jedną z ciekawszych atrakcji muzeum była waga, na której można było sprawdzić swoją masę ciała wyliczoną w dawniej używanych w Krakowie miarach, m.in. kamieniach, funtach czy centarach. Najzabawniejsze było to, że waga stwierdziła, iż ważę więcej niż Marek. Pomijając ten drobny szczegół, po zważeniu każdy może otrzymać stosowny wydruk oraz możliwość przeliczenia wyników na obecnie stosowane miary (można tego dokonać za pomocą zlokalizowanego tuż obok komputera). W podziemiach czas płynie szybko i człowiek nie nudzi się ani sekundy.

Na krakowskim Kazimierzu, w zapiekankowym zagłębiu na pl. Nowym

Krakowski Kazimierz

Inspirujący Kazimierz

Kraków Kazimierz

Kraków Kazimierz

Kraków Kazimierz

Kraków Kazimierz

Kraków Kazimierz

Krakowski, krwiożerczy gołąb 😉

Kraków Kazimierz

W podziemiach krakowskiego rynku

Podziemia rynku Kraków

Podziemia rynku Kraków

Podziemia rynku Kraków

DSC00342

Po wyjściu na powierzchnię udaliśmy się na ulicę Czystą, gdzie znajdował się nasz bałkański akcent pobytu w Krakowie. Przygotowując się do tego wypadu oczywiście nie omieszkałam dokonać przeglądu oferty restauracyjnej Grodu Kraka pod kątem Bałkanów. Okazało się, że w mieście tym jest tylko jedna knajpka oferująca jedzenie z tego rejonu Europy (reszta albo się nie reklamuje w sieci, albo po prostu nie istnieje). Bałkanica, bo o niej mowa, to kameralna restauracja, oddalona nieco od gwarnego i przepełnionego turystami Rynku. Jeśli planowalibyście się tam wybrać, to zarezerwujcie wcześniej stolik. Ale nie dlatego, że Bałkanica przeżywa codziennie oblężenie, ale po to by otrzymać sporą lampkę czerwonego lub białego wina. Menu oczywiście bardziej nastawione jest na mięsożerców, ale na szczęście tego dnia akurat serwowany był burek ze szpinakiem (zasadniczo codziennie burkowe wypełnienie jest inne, zatem lepiej na wejściu zapytać się kelnera, co danego dnia serwują). Ja zamawiam więc burka, a marek burgera Zagrzeb. Na dania nie musimy zbyt długo czekać. Burek jest smaczny, ale zbyt mocno przebija w nim smak klarowanego masła. Marek zasadniczo nie narzeka na swojego burgera, choć stwierdza, że mięso jest raczej słabszej jakości, stąd może ukryto go w burgerze. Mimo wszystko jednak oboje się najedliśmy i ogólnie byliśmy zadowoleni z dań. Po posiłku postanowiliśmy przetestować serwowane w Bałkanicy rakije. Pani kelnerka nie miała z nami lekko, w szczególności, że musiała się wspinać po nie na najwyższą z półek, ale z uśmiechem na twarzy podeszła do tego wyzwania. Postanowiliśmy wziąć po kieliszku każdej z czterech dostępnych rakii czyli gruszkowej, orzechowej (która dla mnie była jednak bardziej likierem) oraz dwóch standardowych. Piliśmy po połowie każdego rodzaju i dyskutowaliśmy o walorach smakowych poszczególnych trunków. Moją faworytką oczywiście stała się rakija gruszkowa, która dodatkowo była mocno zmrożona, co wzmacniało tylko jej smak.

Mała reklama w Bałkanicy

Bałkanica

Happy ruda z żarełkiem

Bałkanica

Czas w Bałkanicy upłynął nam bardzo miło, lecz na nas czekał jeszcze nocny Kraków. Do północy włóczymy się po mieście, obserwując jak tętni życiem. Koło 22 nadciąga nad miasto mgła, która tworzy wyjątkowo jesienny klimat. Akurat wtedy spacerujemy wzdłuż Wisły i fotografujemy nabrzeże, które rozświetlone jest m.in. przez imprezowe barki, z których dochodziły do nas dźwięki hucznych dyskotek. Po prawie 15km jakie przeszliśmy po Grodzie Kraka, wracamy do hotelu na zasłużony odpoczynek.

Kraków nocą – nawet widać nasz hotel 😉

Kraków nocą

Niedziela nie była dla nas już tak intensywna. Długo wylegujemy się w łóżku, w szczególności, że pogoda za oknem nie zachęca do zbyt szybkiego opuszczania ciepłych pieleszy. Dodatkowo możemy zastanowić się, czy ibisowe łóżka są wygodne. Zasadniczo hotele tej sieci wprowadziły nowy typ super wygodnych łóżek, czym chwalą się na każdym kroku. Również obok recepcji znajduje się łóżko do testów, na którym leżą pluszowe misie. Można zatem przed decyzją o wykupieniu noclegu sprawdzić, czy jest ono dla nas komfortowe, odpowiednio twarde lub miękkie. Cóż, owszem, łóżko jest wygodne (choć ja preferuję nieco bardziej miękkie materace), ale niestety za wysokie dla osób mających 160cm wzrostu i mniej. Ja osobiście musiałam z niego zeskakiwać. Mimo wszystko jednak godne pochwały i naśladownictwa jest to, że hotel aż tak interesuje się i dba o komfort snu swoich gości, a co więcej inwestuje w badania mające podnieść wygodę oferowanych przez nich łóżek. Co by jednak nie mówić na temat łóżek, to Ibis Centrum w Krakowie ma genialną lokalizację, która pozwala na zaoszczędzenie czasu podczas zwiedzania miasta. Wszędzie jest stamtąd blisko, dojazd autem dogodny, a dzięki temu, że nie jest przy głównej arterii komunikacyjnej, panuje tam cisza i spokój.

Łóżko w hotelowym lobby czeka na każdego, kto chce je przetestować

Ibis Łóżko Lobby

Kianka i Ibis

Kianka i Ibis

Pożegnalne zdjęcie hotelu

Ibis Kraków

Zanim opuszczamy Kraków idziemy jeszcze na mały spacer, podczas którego zaopatruję się w hurtową ilość obwarzanków, bez których pobyt w tym mieście jest niepełny. Są oczywiście moje ulubione obwarzanki z serem, lecz niestety pani u której kupuję, nie ma tych z ciemnej mąki. Z siatką pachnącą sezamem, makiem i serem wracamy do Kianki i wyruszamy w drogę powrotną do Warszawy.

Można by powiedzieć, nie samym Bałkanami żyje człowiek, ale z drugiej strony fajnie jest je odnajdywać w różnych częściach Polski. Warto jest również lepiej poznawać własną ojczyznę, by nie usłyszeć później „no tak, chwalisz cudze, a swojego nie znasz”. Kraków znam akurat całkiem dobrze, bo mieszkając przez lata w Kielcach, to właśnie do tego miasta najczęściej jeździłam na jednodniowe wypady z rodzicami. Jednak nadal mam w tym mieście co odkrywać i nadal będę chciała do niego wracać, gdyż ma swój urok i niepowtarzalny klimat.

Na koniec jeszcze małe podziękowania dla Hotelu Ibis Kraków Centrum za zmobilizowanie do odwiedzenia Krakowa i możliwość spędzenia miłych chwil w tym mieście.

PS. Dla tych, którzy śledzą hotelowe trendy i interesują się zmianami w tej branży kilka filmików dot. Ibisowych łóżek:

Ibis Sleep Art

http://www.youtube.com/watch?v=5pQnq74JEGw

http://www.youtube.com/watch?v=CgH9zpAx-z4&list=UUucYQlB_kV5RKdwYF7X2ZWg

Nowe łóżka

http://www.youtube.com/watch?v=_KQmNlY9nzI

http://www.youtube.com/watch?v=F14g_QvDacU

http://www.youtube.com/watch?v=gIGZdRhOTYM

http://www.youtube.com/watch?v=vUNYG6dSvNY

10 uwag do wpisu “Bałkański weekend w Krakowie

  1. Tam jest fajnie gdzie nas nie ma. Ja na przykład studiuje w Krakowie i to miasto trochę mi się już przejadło. Niemniej dużo zyskuje (zwłaszcza na zdjęciach) gdy świeci słońce.
    Jeśli mógłbym coś polecić to w swoich wojażach nie omijajcie Słowenii. Może to trochę „inne” Bałkany , ale kraj robi naprawdę niesamowite wrażenie. Alpy Julijskie, jeziora Bled i Bohinj, czy jaskinie Skocjanskie hmm…;)

    http://autostopemzniedzwiedziami.pl/?p=79 – jezioro Bled

    • Ja np. nie doceniałam moich rodzinnych Kielc, dopóki się nie wyprowadziłam. Wtedy niesamowicie zyskały w moich oczach, gdyż w porównaniu z Warszawą okazały się dużo ładniejsze.
      Kraków to miasto świetne turystycznie, ma znacznie większą i ciekawszą starówkę niż choćby Wawa i po prostu pałam do niego ogromnym sentymentem.
      A co do Słowenii, to zasadniczo nie są juz Bałkany. Podobnie jak i Węgry, Słowenia niegdyś do Bałkanów była zaliczana, obecnie już nie jest. Ale Alpy Julijskie muszę kiedyś odwiedzić, bo to jedno z moich marzeń 🙂
      Pozdrawiam!

      • Co prawda Słowenia geograficznie nie leży na półwyspie bałkańskim, to jednak ponad stuletni związek państwowy z państwami bałkańskimi ( Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, a później Jugosławia) zrobiły swoje. Dla mnie Słowenia to kulturowo trochę bardzie zachodnie bałkany. Choć w sumie nie będę na siłę imputował im tej bałkańskości skoro tego nie chcą. Polacy też uparcie twierdzą, że leżą w Europie Środkowej, a nie w wschodniej 😉

        • Oczywiście aspekty historyczne czy kulturowe wskazywałyby, że Słowenia jest Bałkanami. Podobnie i Węgry. Jednak weźmy pod uwagę też jedną kwestię. Słowo Bałkany ma mocno pejoratywny wydźwięk – kojarzy się z kotłem/tyglem, konfliktami, podziałami, problemami na tle religii czy kultury. W efekcie nawet same bałkańskie kraje nie do końca lubią być nazywane krajami bałkańskimi.
          Ale w sumie trafny jest przykład Polski – rzeczywiście wolimy być na środku, niż na wschodzie.

Dodaj odpowiedź do balkanyrudej Anuluj pisanie odpowiedzi